Mgieł bezkresna kraina
uschniętych liści szelest
kolorów popielata narzuta
to jest listopadowa
pora na miłość.
Ciała kochanków zasnute
powietrzem umierającego lata
ostatnim tchnieniem
motylich westchnień
wyblakłych aksamitek.
Listopadowa miłość...
Ciała kochanków otulone
powietrzem młodzieńczych lat
rozkosznym trzepotem
motylich skrzydeł w ciałach
dotykiem aksamitnej pościeli
Jak przez mgłę pamiętam
uschniętych liści szelest
kolorów popielatą narzutę
naszą listopadową miłość
w samą porę.
czwartek, 24 listopada 2011
Między nami...
Miedzy nami
niewidzialna granica
niewypowiedzianych myśli
niedokończonych zdań
nienakreślonych gestów
różnicy zdań
odmienności płci
przeciwności losu
niezgodności charakterów
wiele mglistych wspomnień
niepewna przyszłość
doskwierająca teraźniejszość
i dwie pary małych stóp
dwa kody DNA
stworzone jednym ciepłym słowem: miłość...
niewidzialna granica
niewypowiedzianych myśli
niedokończonych zdań
nienakreślonych gestów
różnicy zdań
odmienności płci
przeciwności losu
niezgodności charakterów
wiele mglistych wspomnień
niepewna przyszłość
doskwierająca teraźniejszość
i dwie pary małych stóp
dwa kody DNA
stworzone jednym ciepłym słowem: miłość...
sobota, 19 listopada 2011
Dom mojego życia
Dom mojego życia
zawalony ciężarem
zaległości w pracy.
Korytarz widoków na przyszłość
zaśmiecony niepewnością jutra.
Kuchnia przepełniona
nadmiarem kilogramów
w biodrach.
Pokój gościnny
świeci pustką serc i samotnością.
W sypialni czają się
bezsenne noce.
Łazienka
nie jest źródłem
oczyszczenia duszy.
I tylko pokój dziecinny
kryje nadzieję
na słoneczne chwile
zapisane w kalendarzu życia
uśmiechami błękitnych oczu
i prostotą truskawkowych słów...
zawalony ciężarem
zaległości w pracy.
Korytarz widoków na przyszłość
zaśmiecony niepewnością jutra.
Kuchnia przepełniona
nadmiarem kilogramów
w biodrach.
Pokój gościnny
świeci pustką serc i samotnością.
W sypialni czają się
bezsenne noce.
Łazienka
nie jest źródłem
oczyszczenia duszy.
I tylko pokój dziecinny
kryje nadzieję
na słoneczne chwile
zapisane w kalendarzu życia
uśmiechami błękitnych oczu
i prostotą truskawkowych słów...
piątek, 18 listopada 2011
sobota, 12 listopada 2011
Nieskończoność
W ramionach Twoich
jestem obłokiem
co wyrasta
z nicości
na nieba bezkresie
i kręci się
na błękicie...
Zatrzymaj moje myśli
zatrzymaj moje słowa
w swoim sercu
bym przetrwała
jak wieszcza
metafora
co zapada w pamięć
na wieczność...
Cóż, że nieba
białe pukle
ulotne są i wypadają
deszczu strumieniem...
Ja wierzę że jesteś
górskim potokiem
co z nicości wypływa
żłobiąc skały
siłą metafor
na mapie wieczności...
Ja wierzę, że płynę
przez życia bezkres
do morza nieskończoności
gdzie wielki błękit
zatrzymuje słowa
zatrzymuje myśli
na wieczność...
jestem obłokiem
co wyrasta
z nicości
na nieba bezkresie
i kręci się
na błękicie...
Zatrzymaj moje myśli
zatrzymaj moje słowa
w swoim sercu
bym przetrwała
jak wieszcza
metafora
co zapada w pamięć
na wieczność...
Cóż, że nieba
białe pukle
ulotne są i wypadają
deszczu strumieniem...
Ja wierzę że jesteś
górskim potokiem
co z nicości wypływa
żłobiąc skały
siłą metafor
na mapie wieczności...
Ja wierzę, że płynę
przez życia bezkres
do morza nieskończoności
gdzie wielki błękit
zatrzymuje słowa
zatrzymuje myśli
na wieczność...
niedziela, 6 listopada 2011
Bieszczadzkie anioły
Uwielbiam...
ostry błękit nieba
cięty jak język polityków
kiedy na Połoninach
wiatr od wschodu
tnie niemiłosiernie
każdy fragment mego ciała...
Podziwiam...
wielki błękit
solińskiego morza
rozlany na cztery świata strony
i potęgę wielkiej tamy
która zatrzymała
napór złowrogiego Sanu...
Kocham
błękit nieba i wody
pętle dróg
malunek drzew jesienią
pliszkę siwą
trójkąty namiotów i żaglówek
i bieszczadzkie anioły...
ostry błękit nieba
cięty jak język polityków
kiedy na Połoninach
wiatr od wschodu
tnie niemiłosiernie
każdy fragment mego ciała...
Podziwiam...
wielki błękit
solińskiego morza
rozlany na cztery świata strony
i potęgę wielkiej tamy
która zatrzymała
napór złowrogiego Sanu...
Kocham
błękit nieba i wody
pętle dróg
malunek drzew jesienią
pliszkę siwą
trójkąty namiotów i żaglówek
i bieszczadzkie anioły...
To było wtedy...
To było wtedy
gdy z liści ściekał listopad
drogi naszej przyszłości
zbiegły się na zakurzonej stacji PKS
Przeznaczeniem naszym było
oddychać tym samym
ciepłym jesiennym powietrzem
słuchać jednego szelestu
pożółkłych liści
dudnienia kropel
deszczu o parapet
i jednej rozgłośni radiowej
o czwartej nad ranem...
A sen nie przychodził
motyle w brzuchu nie pozwalały zasnąć
Przez wiele ostrych zakrętów
pod stromą górę
przez śliskie kamienie
idziemy wciąż naszą drogą
i choć motyle już odleciały
rozkoszujemy się zapachem
naszego domu
słuchając tej samej melodii
dziecięcych szczebiotów...
To było wtedy
gdy z liści ściekał listopad
dziś droga naszej przyszłości
choć zakurzona nie kończy się na stacji PKS
Dla mojego męża w piętnastą rocznicę miłości...
gdy z liści ściekał listopad
drogi naszej przyszłości
zbiegły się na zakurzonej stacji PKS
Przeznaczeniem naszym było
oddychać tym samym
ciepłym jesiennym powietrzem
słuchać jednego szelestu
pożółkłych liści
dudnienia kropel
deszczu o parapet
i jednej rozgłośni radiowej
o czwartej nad ranem...
A sen nie przychodził
motyle w brzuchu nie pozwalały zasnąć
Przez wiele ostrych zakrętów
pod stromą górę
przez śliskie kamienie
idziemy wciąż naszą drogą
i choć motyle już odleciały
rozkoszujemy się zapachem
naszego domu
słuchając tej samej melodii
dziecięcych szczebiotów...
To było wtedy
gdy z liści ściekał listopad
dziś droga naszej przyszłości
choć zakurzona nie kończy się na stacji PKS
Dla mojego męża w piętnastą rocznicę miłości...
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)